niedziela, 12 stycznia 2014

VIII. Deum libera me ab omnibus malis...

Zszedłem na dół, do piwnicy, gdyż usłyszałem jakieś hałasy. Zmierzwiłem długimi, bladymi palcami swoje włosy i ostrożnie rozejrzałem się. Siłą woli przywołałem miecz - długi, połyskujący krwistoczerwonym ogniem. Na klindze wypisana była stara modlitwa po łacinie. Spojrzałem pod nogi, rozmazane plamy krwi brudziły beton i prowadziły w głębszą część pomieszczenia. Unosząc przed siebie broń, ponownie się rozejrzałem. Za mną stała kobieta. Długie, platynowe włosy miękko opadały na jej ramiona. Biała szata nie była absolutnie niczym brudna. Za nią dostrzegłem coś straszniejszego. Wysoki na 2 i pół metra wilk charczał nieprzyjemnie, powodują ciarki na moich plecach. Spojrzałem na spokojną twarz kobiety, która w chwili ataku wilczyska, rozpłynęła się w powietrzu. Wyprowadziłem cięcie lecz potwór zrobił unik. Kłapnął szczękami w moją stronę, oblizując się.
- Jeszcze nigdy cię nie widziałem. Widać twoja Stróżka dobrze cię pilnuje. - warknął, skacząc na mnie. Uderzyłem go łokciem w czaszkę, lecz ten złapał długimi zębami mój nadgarstek i wytrącił miecz z mojej ręki. Kopnąłem go w żebra, modląc się, lecz wilk trzepnął głową i przycisnął swoją wielką, cuchnącą łapą moje gardło. Szarpałem się.
- Nacieszyłeś się życiem? - prychnął, a jego puste ślepia chłonęły moją twarz. - Tak ładnie pachniesz. - wysapał. Kopnąłem go w brzuch i rzuciłem nim o ścianę. W ostatniej sekundzie dobiegłem do miecza i wbiłem go prosto w pierś wilka. Ten osunął się niezdarnie na ziemię, płonąc. Kaszlnąłem i splunąłem krwią. Tępy ból głowy rozsierdzał moją czaszkę a ja upadłem na kolana. Przycisnąłem miecz do klatki piersiowej. 
- Deum libera me ab omnibus malis, ... *- zacząłem szeptać jak mantrę, kuląc się i zaciskając powieki. Moje ramiona drżały, w piwnicy było coś strasznego, mroczniejszego i potężniejszego. Jego moc pchała mną do tyłu, podczas gdy ja zmawiałem modlitwę. Uniosłem lekko głowę i spojrzałem w ciemność. Nic nie widziałem, ale byłem świetnie przekonany o tym że nie jestem sam. Po chwili moc ustała a ja wybiegłem z pomieszczenia. 

Zdyszany wbiegłem do salonu, lecz nikogo nie zastałem. Przewróciłem mentalnie oczami i odwołałem miecz. Chciałem pójść do kuchni się napić, ale coś silnego mnie zatrzymywało. Czarna maź kłębiła się wokół moich nóg. Poczułem przeraźliwe zimno, wspinające się po moim ciele. W głowie słyszałem krzyki, wołanie o pomoc, rozpacz. W ustach czułem metaliczny posmak krwi. Moje ciało było zbyt zmęczone by walczyć z czymś niewidzialnym i nieuchwytnym. Na moje barki opadł ciężar wszystkiego co przeżyłem w ciągu całego swojego życia. Z głuchym łoskotem upadłem na panele, a moja śmiertelna powłoka wpadła w stan epilepsji. 

_____________________________
PRZEPRASZAM, ZA TO ŻE WAS ZANIEDBAŁEM.
OBIECUJĘ ŻE JUŻ NIE BĘDĘ!
Ugh, wiem krótki, ale pisałem ten rozdział na siłę... :C
* Boże wszechmocny, wybaw mnie od zła wszelkiego...